stop. look. listen.

Godziny odwiedzin.

Stwierdzenie, że pieniądze szczęścia nie dają, jest wyświechtanym truizmem, którego faktyczna lokalizacja na spektrum prawda-fałsz nigdy Bruce'a nie interesowała. To nie jest ważne.

Ważne jest to, że pieniądze dają wiele innych korzyści i możliwości, chociaż nikt raczej nie posądziłby Bruce'a Wayne'a o wydawanie ich na łapówki dla personelu Arkham. I normalnie zapewne nie zniżałby się do tego, w końcu Batman miał na celu walkę z przestępczością i korupcją, ale inny truizm ma o wiele więcej sensu, ten o celu i środkach, chociaż niewiele w tym wszystkim jest świętości.

Tym razem łapówka była konieczna. Teoretycznie, mógłby złożyć podanie o wizytę, poczekać na jej pozytywne rozpatrzenie (bo nie oszukujmy się, podania składane przez Bruce'a Wayne'a zawsze były rozpatrywane pozytywnie) i załatwić całą sprawę ładnie i legalnie. Problem w tym, że ładnie i legalnie oznaczało też niezbyt dyskretnie i któraś kopia podania trafiłaby na biurko Komisarza Policji, który zapewne zapragnąłby wyjaśnień, a dyskusje z Gordonem nie były proste nawet wtedy, kiedy Bruce miał komfort maski i możliwość zniknięcia w połowie zdania.

Teoretycznie także, Bruce mógłby pojawić się w nocy, nie w dzień; z tego co widział do tej pory, nie miałby problemu z wyminięciem strażników (co, nawiasem mówiąc, będzie tematem kolejnej dyskusji z Gordonem).

Ale to nie Batman potrzebował zobaczyć się z Harveyem.

Bruce nie był do końca pewien, dlaczego właściwie odczuwał taką konieczność. Batman przyczynił się do aresztowania dziesiątek przestępców i nigdy potem Bruce nie siedział w pokoju pomalowanym na szpitalną zieleń, którą ktoś uważał za uspokajającą, a która miała tendencję do przyprawiania ludzi o niestrawność.

- Proszę, proszę. Bruce Wayne.

Bruce nie jest pewien, czego się właściwie spodziewał. Od czasu aresztowania Denta i Jokera minęło już wystarczająco dużo czasu, żeby ten wieczór przybrał postać niewyraźnego snu, nie do końca wspomnienia, nie do końca rzeczywistości. W niezdrowym, niebieskawym świetle jarzeniówki twarz Denta wygląda dużo gorzej, ale przynajmniej nie przypomina już czegoś żywcem wyjętego z koszmaru sennego czy niskobudżetowego horroru.

Bruce już od kilku dni zastanawiał się nad tym, co powie. Planował pierwsze zdanie, przewidział możliwe odpowiedzi i kolejne kwestie, jak ruchy na szachownicy, jak najdalej naprzód. Teraz obraca w myślach to pierwsze zdanie, które przecież wcale nie pasuje do tego pokoju, do przytwierdzonych do podłogi metalowych krzeseł, pomarańczowego stroju Denta i zieleni ścian.

- Harvey -- mówi w końcu. Nie jest to najbardziej elokwentna z jego wypowiedzi, ale bywało gorzej. Nie jest to też zbyt dobry manewr na początek partii. Harvey uśmiecha się lekko, półgębkiem, i tak, Bruce wie, że to jeden z najgorszych możliwych żartów.

Niektórzy twierdzą, że czarny humor pomaga w podbramkowych sytuacjach, ale ktokolwiek w to wierzy, na pewno nigdy nie spotkał Jokera.

- Czemu zawdzięczam ten... -- Harvey waha się, ton jego głosu wyraźnie wskazuje na celowość pauzy -- zaszczyt?

Znacznie lepsza salwa niż cokolwiek, co Bruce wymyślił, trzeba to przyznać. Przychodzi mu do głowy kilka odpowiedzi, ale żadna nie jest właściwa. Jeszcze raz zastanawia się, po co w ogóle tu jest, ale na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

- Jak... -- zaczyna, w półsłowa zdając sobie sprawę jak idiotyczne będzie to pytanie, ale brnie dalej -- się czujesz?

Na głos jest jeszcze bardziej idiotyczne niż w jego głowie. Harvey wzrusza ramionami, najwyraźniej podzielając tę opinię. Zdrowa część jego twarzy przybiera wyraz znudzenia, uprzejmej obojętności.

- A jak mam się czuć? -- pytanie retoryczne brzmi, jakby miało być wygłoszone przed ławą przysięgłych, stary nawyk. -- Lekarze twierdzą, że leki przynoszą pożądane efekty, więc oczywiście czuję się świetnie.

Jego kciuk pociera palce wskazujący i środkowy, jakby obracał coś w palcach. Bruce odwraca wzrok, przez chwilę patrzy na zaciek na ścianie, którego kształt przypomina nieco psychologiczne testy z kleksów.

- Harvey -- mówi tylko, coś pomiędzy mruknięciem a westchnieniem. Myśli o tym, że mogło być inaczej.

Palce Harveya zatrzymują się, a on sam patrzy na grzbiet swojej dłoni, jakby coś tam zobaczył.

- Jednak nie -- mówi. Wstaje, puka w drzwi wzywając strażnika, oznajmiając, że wizyta skończona.

Bruce nie protestuje, nie zatrzymuje go. Nadal nie wie, dlaczego tu jest, ale wie, że przyjdzie też jutro.