stop. look. listen.

Konsekwencje.

Gerard Stephens nie jest idiotą. No, może czasami, wliczając w to niechlubny incydent z Jokerem, ale chciałby zauważyć, że to był Joker. Nie bierzesz na serio psychopatycznego klauna w zamkniętej celi. Powinieneś, ale nie bierzesz.

Inaczej: Gerard Stephens zna Jimbo Gordona lepiej niż większość. Prawdopodobnie lepiej niż Barbara, na pewno widuje Jima częściej niż jego własna żona.

James Gordon nie potrafi kłamać. Próbuje, oczywiście, i wychodzi mu to coraz lepiej, przynajmniej na konferencjach prasowych i spotkaniach z Garcią. To dobrze, to jego praca teraz, a Gerry mu jej nie zazdrości. Udaje mu się nawet oszukać większość współpracowników, ale Gerry znał go kiedy był sierżantem i pracowali biurko w biurko, a nie, jak teraz, w akwarium służącym za gabinet.

Jimbo Gordon jest najgorszym kłamcą na świecie kiedy stara się przekonać świat, że Batman jest psychopatycznym mordercą. Najgorsze jest to, że najwyraźniej świat mu wierzy. Gerry nie jest pewien, czy śmiać się czy płakać.

(Gerard Stephens nie przepada za nietoperzem, ale nawet on nie kupiłby tej historyjki i bez patrzenia, jak Jim wzdraga się za każdym razem kiedy ją powtarza. W końcu nie jest idiotą. Poza tym incydentem z klaunem.)

Byc może dlatego, że oficjalnie i bardzo publicznie nie lubi Batmana, dlatego, że zna Jima Gordona od lat, dlatego, że jest w stanie przejrzeć oficjalne kłamstwa, dostaje mu się dowództwo nad oddziałem odpowiedzialnym za odkrycie kim jest Batman i postawienie go przed sądem. (Gerard zawsze miał szczęście do przydziałów. Gówniane szczęście.)

- Złapiemy go – mówi Jimowi, trochę dla własnej rozrywki, żeby zobaczyć reakcję, a trochę dlatego, że przynajmniej powinni zachować pozory.

Wybiera zespół z tych, którzy czekali wtedy w deszczu na przybycie Batmana. Z tych, którzy nie kręcili głowami kiedy Jim wspinał się po schodach na dach żeby zapalić reflektor. Z tych, którzy nie krzywią się kiedy Jim wychodzi tam i teraz, z paczką papierosów dla kiepskiej przykrywki.

- Myślisz, że Batman nadal przychodzi na spotkania? – pyta Montoya, opierając się o automat do kawy.

- Nie, jeśli nie jest większym idiotą niż ty, Renee – Stephens odrzuca, uderzając pięścią w automat, który znowu połknął mu ćwierćdolarówkę.

Montoya wzrusza ramionami. – Mam nadzieję, że tak – mówi cicho, i uderza pięścią na dwa cale w lewo od miejsca gdzie próbował Stephens. Automat natychmiast zaczyna produkować kawę.

Gerry też ma taką nadzieję. Może i nie lubi Batmana, ale rok temu, miesiąc temu, było lepiej. Ulice zaczynały być bezpieczne, bycie policjantem przestawało być pracą dla samobójców.

- Wracaj do pracy, Renee – radzi jej. Chwilę później ignoruje jej zadowolone z siebie spojrzenie kiedy wspina się z kawą po schodach na dach.

Jim stoi oparty o balustradę, dwa metry od miejsca gdzie stał reflektor. Nadal widać rysy na ziemi.

- Ludzie zaczynają się zastanawiać.

- Dopóki nikt nie mówi mojej żonie, że znowu palę... – Unik, odbicie. Gerry tęskni za czasami, kiedy rozmowy z przyjacielem nie były potyczkami.

- Jimbo, nie myślisz o tym, żeby po prostu powiedzieć prawdę, chrzanić konsekwencje?

Jim nie odpowiada od razu, przez długą chwilę tylko patrzy na miasto, na zachmurzone nocne niebo gdzie mógłby byc znak. – Każdego dnia, Gerry.