Jedno trzeba przyznać Crowleyowi, miał wyczucie czasu. Dzban wina i dwa kielichy pojawiły się na stole sekundę po tym jak Aziraphale przekroczył próg.
W innych okolicznościach anioł napomknął by coś o nieumiarkowaniu, albo chociaż spróbował wyglądać na wstrząśniętego, ale tym razem nalał sobie do pełna i przechylił kielich szybkim ruchem.
Crowley powstrzymał się od komentarza, napełniając własny kielich i dolewając Aziraphalowi.
- Słyszałeś, więc – mruknął anioł.
Crowley ponownie powstrzymał się od zauważenia, że wszyscy słyszeli. Metatron był strasznym plotkarzem. Trudno się zresztą dziwić.
- To nie moja wina, nie do końca – kontynuował Aziraphale. – Ci wierzący są tacy łatwowierni. I entuzjastyczni – dodał z pewną dozą politowania.
- To może być problem – zgodził się Crowley.
- Poza tym, dali mi złe wskazówki. Skręć w lewo za pastwiskiem. Za którym pastwiskiem? Tu są same przek… erm, pastwiska.
- I pewnie nie powiedzieli w które lewo – podsunął Crowley, któremu wydawało się, że zaczyna łapać rytm rozmowy.
Anioł posłał mu nieprzyjazne spojrzenie. – To było takie… niezręczne.
- I krwawe – podpowiedział Crowley. O tym też słyszał.
- Ręce całe we krwi, aż do łokci. Naprawdę, nie mógł poczekać trzech minut? – Aziraphale westchnął. – Teraz będziemy musieli znaleźć kogoś innego. Wiesz jak niewielu ojców zgodzi się zabić syna dla wiary?
- Mogę się domyślić. W końcu jest tyle innych powodów – mruknął Crowley.