stop. look. listen.

Obietnica.


Drugiego dnia podróży Artur odsyła rycerzy. Merlin prawie uśmiecha się a widok ulgi wymalowanej na ich twarzach, subtelni to oni nie są. Nie uśmiecha się, bo w sumie to chętnie sam wróciłby do Camelotu; drogi są podmokłe, konie wyjątkowo skłonne do irytacji, a Artur ma nastrój chmury burzowej i mniej więcej tyle samo uroku.

- Król Uther – zaczyna Kai i milknie szybko pod spojrzeniem Artura.

- Przekażcie mojemu ojcu, że poradzę sobie sam.

Merlin chce zapytać co to on jest, w takim razie, jeszcze jeden tobół? Ale właściwie to zna odpowiedź której udzieliłby Artur, mógłby spokojnie sam prowadzić całą konwersację.

Co mniej więcej robi przez całe popołudnie i sporą część wieczora, bo Artur jest mniej więcej tak rozmowny jak Uther na temat uczuć.

- Czy ty kiedykolwiek zamykasz jadaczkę? – Artur pyta wieczorem, już po rozpaleniu ogniska, kiedy Merlin rozkłada koce i rozprawia o, z braku laku, ostatnich ubraniowych decyzjach Morgany i o tym, czy lepiej jej w niebieskim czy zielonym.

- Nie wiem. Może przekonalibyśmy się o tym gdyby ktokolwiek inny spróbowałby się odezwać – Merlin rzuca, wzruszając ramionami. – Zaczynałem już myśleć, że ktoś znowu rzucił na ciebie urok milczenia i chwila rozmowy mogłaby cię zabić.

Artur milczy przez kilka sekund, które równie dobrze mogłyby być minutami, i w końcu odwraca się i przykrywa kocem. –Idź spać, Merlin.

Wszyscy lubią mówić mu, że jest idiotą, ale Merlin potrafi łączyć fakty, a co najważniejsze, zna Artura. Powoli nasuwające się konkluzje sprawiają, że chyba wolałby go nie znać, mimo wszystko.

- Zawsze myślałem, że jak przyjdzie co do czego, to czeka mnie stos.

Odpowiedź długo nie nadchodzi, można by pomyśleć, że Artur zasnął. Merlin czeka, wstrzymując oddech kiedy Artur w końcu wzdycha.

- Publiczna egzekucja? Z nieznanych mi powodów ludzie cię lubią. Ojciec doczekałby się buntu, a nie możemy sobie na to teraz pozwolić.

Więc tym razem nie udają, że Artur nie wie o magii Merlina, dobrze wiedzieć.

Gdzieś w pobliżu odzywa się sowa, pohukując zbyt radośnie. Gdyby miała chociaż trochę wyczucia, byłaby wyjącym dramatycznie wilkiem.

Merlin myśli: Artur jest zwykle lepszym kłamcą, zwykle lepiej ukrywa swoje myśli, nawet przed Merlinem. Z pewną dumą i dużą dozą przerażenia Merlin zdaje sobie sprawę: Artur jest zwykle znacznie lepszym zabójcą.

- Mógłbyś mnie tu zostawić, wrócić do Camelotu.

- Co, tak po prostu? Bez twojej głowy w worku?

Utherowi nie chodzi tylko o śmierć czarnoksiężnika. Musi wiedzieć, że może ufać Arturowi, że następca tronu nie został przekabacony przez magię.

Uther nie pożyje długo. Rok, może dwa, Merlin to wie, Morgana to wie, Gaius podejrzewa, Uther może zaczyna sam sobie z tego zdawać sprawę. Dwa lata to zarówno bardzo mało czasu jak i cała wieczność.

Artur odwraca się na bok; mimo ciemności Merlin jest prawie pewien, że Artur patrzy wprost na niego. – Nie mogę zlekceważyć rozkazu mojego króla.

Ton Artura jest gdzieś pomiędzy prośbą a ‘ty idioto’, jakby próbował dać Merlinowi coś do zrozumienia. To znajome uczucie, zwłaszcza kiedy Merlin nie wie do końca o co chodzi.

- Merlin – Artur przeciąga pierwszą sylabę, irytacja wkradająca się do prawie błagalnego tonu. – Jesteś w końcu czarnoksiężnikiem, czy nie?

Jest. I mógłby... mógłby sprawić, że Artur o wszystkim by zapomniał, wróciłby do Camelotu nie pamiętając o zadaniu. Mógłby nawet sprawić, że nienawiść Uthera do magii rozpłynęłaby się w niebycie. To zabawne i przerażające, jak proste by to mogło być.

Nie byłby dużo lepszy od Nimueh.

- Nie bardzo chcę ginąc.

Artur zapewne przewraca oczami, ale jest za ciemno, żeby to zobaczyć. – Nie wiem, czy byłbym w stanie powstrzymać czarnoksiężnika, który próbuje uciec.

- Czy właśnie przyznałeś, że wygrałbym? – Merlin pyta, wydobywając z Artura zaskoczone parsknięcie.

- Nie czas na żarty, Merlin.

Nie, zapewne nie. Merlin sięga po miecz, ufnie leżący przy bagażach, poza zasięgiem Artura i podaje go Arturowi, klingą do przodu.

- Merlin, nie bądź idiotą – Artur mówi z wyczuwalnym przerażeniem. Nie tak miało być.

Merlin wzrusza ramionami. – W sumie, to nie wydaje mi się, że w ogóle mogę zginać. Pradawna magia nie byłaby na tyle głupia żeby wybrać sobie naczynie, które tak łatwo rozbić.

Artur potrząsa głową. – Nigdy więcej nie próbuj metafor.

- Nie zginę – Merlin powtarza, trochę bardziej pewnie. – Morgana widziała ten twój okrągły stół. Widziała nas pod Camlann. Ufam jej wizjom i wiem, że ty też. Tobie też ufam.

To test, dla nich obu. Jest prawie pewien, i jest gotów zaryzykować to ‘prawie’.

- Jesteś idiotą – Artur mówi, dłoń zaciskająca się na ramieniu Merlina, trochę za mocno. Ale Merlin nie będzie się skarżył na lekki ból w ramieniu zaraz przed tym jak ma stracić głowę.

- To wiedzieliśmy od początku – Merlin zgadza się uprzejmie. – Wrócę. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.

Słowa, które powinny brzmieć jak groźba, ale które układają się w obietnicę.