stop. look. listen.

Piosenka o końcu świata.

- Zmieniłeś się – powie Faith, później.

Być może. Prawie na pewno. Książki nie przynoszą odpowiedzi. Buffy odwraca wzrok kiedy on wchodzi do pokoju. Rada nie istnieje.

Całe życie przygotowywano go do kilku lat zajmowania się Pogromczynią, i patrzenia jak umiera i zastępuje ją następna.

Nikt nie przygotował go na patrzenie jak cały świat powoli acz nieubłaganie obraca się w proch i pył.

Wybaczcie mu, jeśli nie podtrzymuje swojego typowego dobrego nastroju i optymistycznego podejścia do życia.

*

Nie planował tego.

Oczywiście, ostatnio niczego nie planuje, bo plany mają przykrą tendencję do obracania się przeciwko niemu, albo kończenia absolutną katastrofą.

Ale nawet gdyby odważył się robić jakiekolwiek plany, to nie planowałby tego. Czymkolwiek to jest.

(Mówi płynnie w pięciu językach, dogaduje się w kolejnych czterech, i jest w stanie w różnym stopniu czytać w szesnastu innych, ale nie jest w stanie znaleźć odpowiedniego słowa. Czy istnieje słowo opisujące sytuację kiedy pieprzysz dziewczynę na tyle młodą, że mogłaby być twoją córką, w łóżku dziewczyny którą wszyscy uważają za twoją córkę, albo przynajmniej sądzą, że ty myślisz o niej jak o córce, a ty…)

Ma problemy z utrzymaniem logicznego toku myślenia, ale każdy miałby, gdyby Faith wykonała na nich ten konkretny manewr językiem.

(Jest na to słowo. Nawet trzy. Bardzo. Zły. Pomysł.)

*

- A ty kogo dostałeś? - zapytała, uznając że należy jej się rekompensata za to, że zastał ją gadającą do powietrza jak popaprana.

Wzruszył ramionami, koniec gestu zakończony jeszcze większym ich pochyleniem. - Nikogo. Najwyraźniej nie jestem warty wizyty, co ma swoje dobre strony.

Jasne, kurwa, już w to wierzy. Popatrzyła na niego uważnie, przechylając głowę. - Spróbuj jeszcze raz, - mruknęła.

Odwrócił wzrok. – Traciłoby tylko czas. Co nowego mogłoby mi powiedzieć?

Okej, to akurat całkiem możliwe, patrząc na niego. Co takiego mógłby usłyszeć od Pierwszego Zła, czego nie powtarzał sobie tysiące razy? Cholera, a myślała, że to ona ma porąbane.

- Pójdę już, - podniósł książkę po którą wrócił. – Późno.

-Zostań, - rzuciła, zastanawiając się kiedy postradała resztkę zmysłów, w więzieniu, w LA w czasie opowieści wigilijnej z piekła rodem, czy gdzieś po drodze do Sunnydale.

Ale to całkiem logiczne, w pewnym sensie. Po tym jak pieprzony uber-demon udający faceta który był dla ciebie prawie jak ojciec ostrzega cię przed dziewczyną na punkcie której zawsze miałaś lekką obsesję, ty zabierasz się do zerżnięcia kogoś kto był przybranym ojcem dla niej. Prawie że grecka tragedia, z tym że Grecy nie mieli aż takich problemów.

Telenowela, może.

Ale żadna telenowela nie pokazałaby sceny takiej jak ta, w której, jeszcze na stojąco, przy otwartych drzwiach, wsunął rękę w jej jeansy, a sekundę potem dwa palce w nią.

*

- Zmieniłeś się, - powie, pół godziny później, kiedy będzie zapinał spodnie.

Popatrzy na nią, leniwie rozłożoną na łóżku, nadal w staniku, za to bez majtek, które wylądowały gdzieś na podłodze. – Minęło trochę czasu. Cztery lata temu…

- Oh, proszę – przerwie mu ze śmiechem. – Cztery lata temu też byś mnie przeleciał, wystarczyłoby, że siadłabym na stole w bibliotece i rozłożyła nogi.

- Cztery lata temu nie miałaś jeszcze osiemnastu lat – powie, zdanie które miało być zaprzeczeniem, ale nie wylądowało nawet w tym samym stanie co zaprzeczenie.

Uśmiechnie się. – Ona też nie.

On uda, że nie ma pojęcia o czym ona mówi.

*

- Nie jestem Buffy, - powiedziała, przerywając pocałunek który sprawił że jej wargi piekły jak cholera.

Spojrzał na nią, i przez moment myślała, że to jest ten moment w którym ją uderzy, pięścią w szczękę. Przyzwyczaiła się.

Wtedy wybuchnął, niespodziewanie, salwą śmiechu, trochę histerycznie, zasłaniając usta wilgotną dłonią, którą jeszcze przed chwilą powoli ją pieprzył.

Spojrzała na niego z wyrzutem, opierając dłoń na biodrze, co jeszcze bardziej go rozśmieszyło. – Co, kurwa? – mruknęła nieprzyjaźnie, a on otarł łzawiące oczy, zostawiając mokre ślady na policzkach.

-Dobry Boże – wykrztusił. – Oczywiście, jak mogłem się tak pomylić.

Przewróciła oczami. – Mówię serio, Giles. Jak chcesz się tanio odegrać, albo zamknąć oczy i myśleć że pieprzysz B, to drzwi są tam, upewnij się że nie przytną ci fiuta.

Przesunął ręką przez jej włosy, odchylając jej głowę do tyłu, tak by spojrzała w górę na niego. – Gdybym nie chciał tu być, to siedziałbym na dole, z książkami.

- Jestem cholernie zaszczycona, że wygrałam z książkami, - mruknęła, sięgając do jego rozporka.

Zatrzymał jej rękę. – Ja też. Nie jestem – powiedział cicho.

Nie udawała, że nie zrozumiała.

*

Siada na jego biodrach, i powoli przesuwa się tak, by wszedł w nią cały. Patrzy na niego spod półprzymkniętych powiek, zaczyna się unosić i opadać. Jak jazda na rowerzyście.

Naprawdę powinna była go przelecieć te cztery lata temu. Nie miał wtedy tylu siwych włosów na skroniach, a linia jego brzucha nie była tak miękka, można było zauważyć nawet pod warstwami tweedu.

Chociaż, cztery lata temu nie chwyciłby ją za talię, nie obróciłby ich szybko i gwałtownie, nie zacząłby jej pieprzyć tak jakby nie obchodziło go z kim właściwie jest w łóżku. Pewnie i nie obchodzi. Ją też, średnio.

Cztery lata temu B. by się bardziej przejęła.

*

W ciszy, kiedy już wysunie się z niej, kiedy położy się na boku, obok niej, Faith zapyta go cicho: - To co, świat się kończy?

Giles zamknie oczy. – Prawdopodobnie.

Faith wzruszy ramionami. – Ale kończył się już setki razy. I zawsze go powstrzymywaliście, siłą serc, czy inne badziewie.

On się uśmiechnie, usta złożone w cienką linię, jakby cięcie nożem. – Cóż, koniec z badziewiem.

Wstanie, szukając koszuli, a ona pomyśli, że Giles naprawdę wierzy, że tym razem wszyscy zginą.

- Zmieniłeś się – powie.