stop. look. listen.

Zakręty na drodze.

Największy szok życia Arthur przeżywa, kiedy Morgana, przy śniadaniu, pomiędzy jednym kęsem a drugim, ogłasza, że postanowiła przyjąć oświadczyny Lota z Orkadów. (Największy szok jak na razie, dwa miesiące później dowie się o Merlinie i magii. To mu pokaże.)

- Ogłosimy to na uczcie - Uther chyba zaciera ręce pod stołem, na myśl o sojuszu i tym, jak zwiąże to Orkady z Camelotem, zapobiegając możliwości wojny. - Cieszę się twoim szczęściem - dodaje po długim namyśle i znaczącym spojrzeniu Morgany.

- Czyś ty oszalała? - Arthur pyta sekundę po tym, jak drzwi zamykają się za Utherem i jego falującym płaszczem. - Uważasz Lota za skończonego durnia.

- A jednak wydaje mi się lepszym prospektem niż ty. Przemyśl to. - Morgana podnosi się z krzesła z godnością i kieruje się do wyjścia, palce Artura zaciskają się na jej nadgarstku. Oczy Morgany są podkrążone i przekrwione, od dawna nie sypia najlepiej, o czym wie cały zamek. Nikt nie wie co powiedzieć.

- Morgana.

- Śniło mi się, że próbuję cię zabić - mówi cicho, na granicy słyszalności.

- Próbujesz mnie zabić odkąd mieliśmy sześć lat i rzuciłaś we mnie drewnianym koniem. Nadal mam blizny.

- Zasłużyłeś na to - prawie się uśmiecha, na co liczył, ale uśmiech odpływa z jej twarzy razem z krwią, pozostawiając ją bladą, prawie przeźroczystą. Od miesięcy powoli zmienia się w coś, co wygląda jak z innego świata, biała skóra i czerwona linia ust, a Arthur nie wie, co z tym zrobić. - Tym razem to co innego. Tym razem mi się uda.

- Dlaczego?

Najgorsze jest to, że nauczył się wierzyć jej snom.

Morgana wzrusza ramionami. - Zapytaj mnie kiedy będziesz się wykrwawiał, może wtedy będę wiedzieć.

Kiedy Morgana opuszcza Camelot, na zawsze jak się okaże, deszcz stuka o kamienie jak marsz pogrzebowy, a nie weselny.

*

- Karą za zdradę jest śmierć - głos Uthera jest mocny i wyraźny, nie ma w nim ani cienia wahania. To cena jaką płaci się za koronę, Arthur wie to już teraz, mimo że nigdy jej nie nosił, ale czuje widmowy ucisk na skroniach, jak wspomnienie przyszłości. - Od dzisiaj nie mam już syna.

- Banicja jest lepsza niż topór - mówi Merlin, pakując ostatni tobół. Arthur jakoś nie podziela tego zdania.

- Wiesz, że nie musisz jechać ze mną.

- Żartujesz? Nie przetrwasz beze mnie nawet dnia. Z twoim szczęściem zaatakuje cię jakiś czarnoksiężnik wyskakujący z krzaków zaraz za pierwszym zakrętem.

- Z moim szczęściem potkniesz się i nadziejesz na ostrą gałąź zaraz za pierwszym zakrętem, idioto.

- Wrócisz tu kiedyś - Merlin podnosi wzrok znad bagaży, oczy szeroko otwarte, przekonane o prawdziwości tego, co mówi. To Morgana widzi przyszłość, ale to Merlinowi wierzy.

- Nie za życia ojca. - Powinien powiedzieć 'króla', powinien powiedzieć 'Uthera Pendragona', ale nie potrafi.

Merlin nic nie mówi przez długą chwilę, rzadkie i niesamowite wydarzenie.

- Powinieneś mieć wielkie wejście, jak wrócimy. Efektowne. Dokonać cudu, zmienić wodę w wino, przebić kamień mieczem, takie tam.

- Po co marnować dobry miecz wtykając go w kamień?

*

Dawno nie wykradał się nocą z własnego zamku, chyba ostatnio za życia Uthera. Królowi takie rzeczy nie przystoją.

- Nie zatrzymujcie się dopóki nie przekroczycie granicy - mówi do Lancelota, ale patrzy na Guinevere. - Wolałbym, żeby straże nie przywozili was z powrotem.

- Przykro mi - Gwen nie podnosi wzroku, oczy utkwione w ziemi, jak kiedyś, kiedy była służącą jego przybranej siostry, a on księciem Camelotu. Boli trochę bardziej niż powinno.

- Guinevere - mówi z naciskiem, przywołując uśmiech. - Nie zrobiłaś nic złego. Żadne z was.

Ani ona, ani Lancelot nie wyglądają na przekonanych. Arthur ma ochotę zabić Morganę za sztuczki i podchody, za tę głupią tarczę. Myśli o zabiciu Morgany, która kiedyś kochała Gwen, która ryzykowała gniew Uthera byleby tylko oszczędzić jej cierpień.

- Opiekuj się nią - mówi do Lancelota. - Uważaj na siebie - mówi do Gwen.

Dwór huczy od plotek, szepcze o zdradzonym królu i niewiernej królowej, o rycerzu, który złamał wszelkie śluby.

Arthur ociera łzę z policzka Gwen i długo ściska rękę Lancelota, a potem wsłuchuje się w oddalający się stukot kopyt.

*

- Zawsze mógłbym cię zakuć w lochach - mówi do Merlina, nie oczekując raczej, że cokolwiek wskóra w tej sytuacji. Może gdyby była jakakolwiek szansa, że kajdany nie zamienią się w pajęczynę czy słomę, gdy tylko Merlin będzie tego chciał.

- Czy to naprawdę czas na rozrywkę? - Merlin uśmiecha się szeroko, mimo że żart nie jest najlepszy. - Obiecuję, że jak wrócę, spędzę dzień w dybach, jak za starych dobrych czasów.

- Wrócisz? - Arthur pyta z powątpiewaniem. Niewielu wraca z Wyspy Szczęśliwych, jeszcze mniej wraca bez postradania zmysłów.

- Spotkamy się pod Camlann, poznasz mnie łatwo, bo będę tym, który potyka się o własne szaty.

- Albo o własną brodę - rzuca Arthur. - Podobno czas płynie inaczej za mgłami.

- Wyobrażasz sobie mnie z brodą? Wyglądałbym idiotycznie.

- Już wyglądasz.

W milczeniu przygląda się, jak Merlin ostrożnie owija jakieś fiolki w ochronne warstwy materiału.

- Pamiętasz Ealdor? - pyta. - Ty, ja, Morgana, Gwen, bandyci, którzy prawie nas pozabijali.

- Stare, dobre czasy - zgadza się Merlin.

*

Łódka kołysze się, mimo że nie ma żadnych fal, jezioro jest gładkie i spokojne. Arthur otwiera oczy, patrząc na Morganę, jej czarne włosy bez śladu siwizny opadające spokojnymi falami. Wygląda jak wtedy, gdy miała siedemnaście lat i oczy niezmącone przyszłością.

- Merlin kazał ci powiedzieć, że zabije cię za to, że dałeś się zadźgać - śmieje się, jej oczy pełne łez.

- Gdzie jesteśmy?

- Prawie u celu. Popatrz tam, widzisz, za mgłą? Glastonbury. Będziemy sąsiadami Gwen. - W jej głosie nie ma ani śladu goryczy. Arthur nie jest w stanie mieć jej czegokolwiek za złe, kiedy na nią patrzy, widzi małą dziewczynkę, która kopała go pod stołem w czasie uroczystości, widzi dziewczynę, która błagała go, by nie ruszał na polowanie, bo widziała jego śmierć w snach, których nie rozumiała.

- Avalon - mówi z fascynacją. - Merlin pewnie uważa się za strasznie mądrego.

- Ma czekać na nas na brzegu. Podobno poznamy go po brodzie.